Dziś wracamy do domu.
Rano Grajan zawiózł nas do centrum handlowego położonego ok. 10 km. od lotnika. Podobno jest to największe centrum handlowe w RPA. Wydaliśmy tam pozostałe pieniądze, wymieniliśmy nadwyżkę na jakaś cywilizowaną walutę i pojechaliśmy na lotnisko w Kapsztadzie.
Na lotnisku pożegnaliśmy się z naszym przewodnikiem, zostawiliśmy mu kilka pamiątek po nas i wsiedliśmy do samolotu lokalnej linii o nazwie „OneWay”… Była 15:40.
W Johannesburgu byliśmy po dwóch godzinach. Mieliśmy się przesiąść w samolot, który przez Stambuł miał nas dowieźć do Warszawy.
Mieliśmy bardzo mało czasu na przejście z lotnika krajowego na międzynarodowe i gdyby nie pomoc Pani Wioletty z Aerotravel by było słabo. Zaprowadziła nas gdzie trzeba i do bramki weszliśmy na 10 minut przed jej zamknięciem.
Tym razem – w przeciwieństwie do poprzedniego przelotu na tej strasie – nie byliśmy rozsiani po całym samolocie i mieliśmy miejsca obok siebie.
Trochę pokorzystaliśmy z możliwości skorzystania z elektronicznych gier między pasażerami. Po zgaszeniu światła na większości monitorów był film „Step Up 2”, na którym byliśmy niedawno Drużyną.
Ostatni wpis, jaki mam w notatkach brzmi: „trochę buja”. Jak na ostatnie słowa relacji podróży samolotem brzmi trochę złowrogo, więc dodam na wszelki wypadek, że zarówno w Stambule jak i w Warszawie wylądowaliśmy bezpiecznie,
W drodze byliśmy 23 godziny, w czasie których zrobiliśmy ok. 10 tyś. kilometrów. Wszystko się odbyło bez większych przygód, jeżeli nie liczyć kilku zagubionych bagaży, które na szczęście po dwóch dniach oczekiwania (w domu) do nas dołączyły. Czekaliśmy oczywiście my, nie bagaże.
I tym błyskotliwym żartem zakończyłem przepisywanie mojego dziennika z podróży.
Mirek Grodzki