Przejdź do treści

Park Krugera – 28 lipca 2008

Obudziliśmy się o 5:30 i wyjechaliśmy w z Pretorii w kierunku Parku Krugera. Musieliśmy zdążyć przed zamknięciem bram parku. Było jeszcze ciemno. Podobnie jak noc zapada tu bardzo szybko, tam samo szybko wstaje dzień. I po niedługim czasie – z kompletnie ciemnej nocy – zrobiło się widno. Poranka prawie nie było.

Plany tego dnia pokrzyżowała nam awaria naszego busika. Padł alternator i nie dało się jechać dalej. Samochód trafił do warsztatu, a my mieliśmy przymusowe zwiedzanie miasteczka, w którym był warsztat. Naprawa okazała się niemożliwa, a w warsztacie nie mieli alternatora na wymianę. Miał przyjechać dopiero późnym wieczorem, albo rano.
Postój przedłużył nam się zatem jeszcze bardziej, bo czekaliśmy na zastępczy samochód.

Dotarliśmy nim już bez przygód do Parku Krugera. Bez przygód, ale za to z malowniczymi widokami za oknem, bo jechaliśmy trasą widokową przez Góry Smocze.

W parku rozlokowaliśmy się w dwuosobowych domkach. Po ścieżkach między nimi chodziły zwierzęta: małpy, perliczki, antylopy  i pewnie wiele innych, których nie widzieliśmy. Na szczęście nie widzieliśmy też tych, o których opowiadał nasz przewodnik: o lamparcie, który zszedł do parku po drzewie (park ogrodzony jest ogrodzeniem pod prądem) i wyciągnął z niego studenta, o czarnej  mambie, z którą spotkania nikt nie opowiedział, bo nikt nie przeżył i parę innych, mniej mrożących krew w żyłach.
A na nią (krew w żyłach) bardzo chętne są komary malaryczne. Na szczęście o tej porze roku ich nie ma. Co dziwne nie są takie, jakich się spodziewałem: stada dużych komarów pobrzękujących nad uchem. To są raczej małe, pojedyncze komary, których się prawie nie zauważa i nie czuje.

Zwierzęta przechadzające się po ścieżkach wyglądały na miłe i sympatyczne, ale potrafią też być groźne. To dlatego drzwi w domkach są na sprężynach – nie da się ich nie zamknąć po otworzeniu. Ma to być ochroną przed wejściem niepowołanych gości do środka. Zwierzęta szukając jedzenia mogą narobić szkód nie tylko w postaci bałaganu. Spotkanie z dzikim (było nie było) zwierzęciem na kilku metrach kwadratowych zamkniętej przestrzeni może skończyć się zadrapaniem skóry w najlepszym wypadku.
Najdotkliwiej aktywność zwierząt odczuł Mateusz, któremu małpa zabrała paczkę jego ulubionych pianek…

Wieczorem zrobiliśmy sobie spotkanie w jednym z domków, na którym zastosowaliśmy klasyczną formę pracy – quiz. Pytania były o zwierzęta, a za dobrą odpowiedź można było wybrać sobie jedną z plakietek, które dostaliśmy od skautów na spotkaniu przy pomniku Voortrekkerów.

Po quizie poszliśmy na kolację do parkowej restauracji. Przy odrobinie dobrej woli można było mieć wrażenie, że jemy kolację otoczeni przez dziką naturę. Pewnie wrażenie by było jeszcze lepsze, gdyby nie woń nafty, jaka roztaczała się z dostarczających światło lamp naftowych.

Rano następnego dnia miało być safari po parku. Mieliśmy spotkań dzikie zwierzęta.

Mirek Grodzki