Po śniadaniu poszli na bazar wydać niepotrzebne pieniądze na potrzebne pamiątki. A potem jak zapowiadali, tak zrobili: cały dzień plażowego relaksu. Ci, co chcieli się równo opalić grali w rugby, a odporni na drastyczne sceny acz cierpliwi obserwowali jak ślimaki pożerają meduzę. Wieczorne spotkanie ze skautami odbyło się nie przy ognisku a przy grilu. Tradycyjnie wiało, jak to po zachodzie słońca. Port Elizabeth jest nazywany Miastem Wiatrów. Rano jadą w kierunku Cape Town (Kapsztad) z przerwami na niewyjawione mi atrakcje. Do CT dotrą za 3 dni. Niech ich dobre wiatry prowadzą! ZS