Przejdź do treści

Port Elizabeth – 4 sierpnia 2008

Dziś był dzień odpoczynku.

Po śniadaniu (na którym zaśpiewaliśmy „Sto lat” Grajanowi) poszliśmy na bazar po pamiątki. Były fajne pamiątki z drzewa „metalowego” (nazywanego tak z racji swojej wagi). Potem poszliśmy na plażę i doczekaliśmy tam dobrze się bawiąc do czadu, kiedy Arek musiał zbierać się na lotnisko.
Mateusz dał mu na pożegnalnie kilka gadżetów (m.in. pocztówki z Józefowa) czym go najprawdopodobniej trochę zaskoczył.

Na lotnisko Arka odwieźli Dyniak, Kostrzew i Jagód. Na lotnisku odebrali naszego nowego przewodnika i wrócili z nim do naszego hotelu.

My w tym czasie mieliśmy dłuuuuuuugie plażowanie. Część szukała muszli i innych atrakcji. Plaża w większości była piaszczysta, ale fragmentami były skały oblepione różnymi zwierzętami. Po kąpieli graliśmy w rugby (przebój tego wyjazdu chyba). Potem poszliśmy do „Happy Valery”. Taki park dla małych dzieci, w którym jest ścieżka z przedstawionymi bajkami i popularnymi książkami.
Na końcu ścieżki wikłacze (?) wiły sobie gniazda.

Do hotelu wróciliśmy ok. 16:00. Mieliśmy dwie godziny do przyjazdu skautów, którzy zabrali nas „na grila”, na którym dobrze się z nimi bawiliśmy.

Nasz nowy przewodnik ma do Polski jak najbardziej pozytywny stosunek. Jest działaczem polonijnym i zapowiedział nam odwiedzenie różnych miejsc związanych Polską. Mamy być m.in. na ślubie Polaków w polskim kościele. Nie do końca wiadomo czy będzie to ślub czy ślub i wesele.

Mirek Grodzki