Rano opuścili Wepener i bus powiózł ich ku Portowi Elizabeth, który leży nad oceanem. Jechali przez pustynię Karu. Krajobrazy jak w północnym Meksyku: kaktusy, góry, wyschnięta trawa i palące słońce. A po przekroczeniu Przełęczy Słonia zrobiło się zielono. Port Elizabeth przywitał ich pięknym zachodem słońca i wiatrem, który, jak twierdzą wywiewał myśli z głowy. Wieczorem egzotyczna kolacja: przystawka z małży, główne danie z kalmarów (przypraw nie zdradzili). Jutro dzień rozprostowywania kości na plaży i w wodzie, a wieczorem spotkanie ze skautami.